środa, 25 kwietnia 2012

Krok pierwszy. Żegnajcie łagodne dni.

„Twoje łamliwe, delikatne skrzydła są tylko zmęczone bezkresem błękitnego nieba. Nie musisz wymuszać na sobie uśmiechu dla nikogo. W porządku jest uśmiechać się dla siebie.”





Pożegnać tylko jedną osobę. Tylko jedną.. Tak naprawdę od samego początku wiedziała kogo wybierze. Ktoś,  kto zawsze chronił, może zostać ocalony przez nią? Nie miała wyboru. Taki mały czyn może uratować wszystkich bliskich jej przyjaciół. Gomenasai, Rangiku-san, Toshirou-kun. Mam nadzieje, że ten dziwny, wielki ekran zniknie z mojego salonu. Ja.. Ja niebawem wrócę. Jestem tego pewna! Poradzicie sobie beze mnie, prawda? 
Karakura na pozór wygląda tak jak zawsze, dość spokojnie. Bransoletka, którą dostałam działa. Tak wiele znajomych twarzy mnie mijało, a jednakże przez nikogo nie zostałam zauważona. Wieczór zbliżał się nieubłagalnie. Czułam się niczym kopciuszek, który miał czas do północy. Niby nic w tym złego nie było, ale teraz.. ta sytuacja mnie po prostu przerasta. Jeszcze tylko parę godzin i wszyscy będą bezpieczni. Tylko to dodaję mi odwagi. 
Z łatwością wspięłam się na pierwsze piętro i przeniknęłam przez ścianę domostwa. Co za śmieszne uczucie! Nigdy takiego nie czułam, jakby w ułamek sekundy stado mrówek przebiegło po moim ciele. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. 
- No to jestem.. - rozejrzałam się jeszcze po wnętrzu, zanim ujrzałam Go w tak spokojnym śnie. 
- Kurosaki-kun..
Ten widok uderzył w dziewczynę z ogromną siłą. Serce niemiłosiernie zakuło, widząc jego rany. Opatulony bandażami.. Nim się zorientowała łza sunęła po jej bladym policzku.

- Kuro..saki-kun.. Nigdy bym nie sądziła, że właśnie tak ma wyglądać nasze rozstanie. - objęłam powoli jego dłoń. Ciepło, które z niej ulatywało, uśmierzało bezlitosne kłucie w klatce piersiowej. Pozwalało na chwilę wytchnienia. Nachyliłam się ku jego twarzy. Z tej odległości słyszałam to spokojne bicie serca, widziałam lekko zarumienione policzki i.. czułam jego zapach. Więc..więc dlaczego moje myśli krążyły wokół naszego wroga, jednego z Espady? Nie rozumiem tego. Już nic nie rozumiem! To było wszystko czego pragnęłam. Ah.. Dlaczego „było”? Osunęłam się na ziemie i oparłam czołem o łóżko.  
- Przepraszam, Kurosaki-kun. Jest jedna rzecz, którą tylko ja mogę zrobić. - podniosłam wzrok na jego dłoń, którą co dopiero trzymałam. Z gardła wyrwał mi się zduszony śmiech. 
- Musze odejść, ale najpierw.. Souten Kisshun. - pomarańczowa, przeźroczysta tarcza rozprzestrzeniła się nad jego ręką. Zdążę ją wyleczyć zanim mój czas się skończy. Uda mi się.                                                                        
                                                                          

                                                * * *      

To pożegnanie było pierwszym, a zarazem ostatnim. Dlaczego ich tak bardzo nienawidzę?

Orihime pokręciła energicznie głową i otarła resztki łez z kącików oczu. Nie mogła okazać słabości w obliczu takiego wroga. Zbliżała się północ, a ona dalej nie wiedziała gdzie ma się z nim spotkać. Żałowała, że nie spytała o to, gdy miała ku temu okazję – teraz, jeśli się nie spotkają, może uznać to za niedotrzymanie słowa i ucieczkę. Skrzywdziłby jej przyjaciół. Ta myśl sprawiła, że pędziła w ciemność, ile miała tylko sił w nogach. Pierwsze ich spotkanie miało miejsce w parku, więc to powinno być właściwe miejsce. 
Parę minut przed północą już tam była, lecz dookoła nie wyczuła żywej duszy. Może jej zmysły szwankowały? Westchnęła. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nigdy nie była dobra w rozpoznawaniu czyjegoś reiatsu (energii duchowej). Z resztą nawet nie była pewna, czy takową duszę chce zobaczyć. Oparła się o pień drzewa, który był tuż za nią i odetchnęła głęboko. Pozwoliła sobie przymknąć lekko powieki. Tylko na sekundę..  
- Co robisz, kobieto?
Orihime wręcz podskoczyła ze strachu, ba, nawet z jej ust wydobył się cichy pisk. Nie powinien się tak skradać!
- Ja.. nie wiedziałam dokąd mam przyjść. – szepnęła, odczuwając dziwną niezręczność. Gdy na niego patrzyła miała wrażenie, że rozmawia z kimś zimnym i niedostępnym dla „zwykłego” człowieka. Odczuwała strach. Dlatego też postanowiła na razie nie krzyżować z nim wzroku.
- Rozumiem. – jego wyraz twarzy się nie zmieniał. Wyglądał na całkowicie obojętnego, że tu jest. Równie dobrze mógł jej nie znaleźć i zabić kilka bliskich jej osób – stracił by trochę czasu, ale czego się nie robi dla Aizen-sama. Spuściła lekko wzrok i przyjrzała się stającym przed nią mężczyźnie. W krtani miał dziurę hollowa, cały był ubrany na biało, a jego trupio-blade dłonie były schowane w kieszeniach szat. Wzdrygnęła się, widząc, że jedną z nich powoli wyciągał. Spojrzała na jego twarz, ale  nic z niej nie wyczytała.

- Więc.. Dokąd mnie zabierzesz?
Bez odpowiedzi, zrobił jeden gest dłonią dzięki czemu otworzył Girgante, przejście pomiędzy dwoma światami – ludzi i hollow’ów.
- Czy wyraziłem się niejasno? – spojrzał na nią kątem oka – Aizen-sama Cię wyczekuję.
Orihime zacisnęła dłonie i kiwnęła lekko głową. Wchodząc za Espadą w przejście już przypieczętowała swój los. Wiedziała, że nie będzie drogi powrotnej – girganta za nią, zatrzasnęła się nieodwołalnie, a przecież ona nie potrafiła jej otworzyć. Musiała podążać za jej porywaczem. Chociaż, jeżeli miałaby się nad tym wszystkim zastanowić jeszcze raz.. szła za nim z własnej woli. Nie zmuszał jej, tylko postawił jeden mocny argument. Pójdzie z nim, albo jej przyjaciele zginą. Wbiła swój wzrok w świetlistą drogę, którą tworzył z każdym kolejnym krokiem Espada. Pamiętała jego imię. Ulquiorra. Dookoła była nieprzenikniona czerń. Od Yoruchi-san słyszała, że jeżeli ktoś zboczy z wyznaczonej trasy i w nią wejdzie, lub wpadnie, będzie tam dryfował w nieskończoność.

Uderzyła w coś. Coś miękkiego, a zarazem zimnego. „Przewodnik” się zatrzymał i przechylił lekko głowę w jej stronę. Tak, to na niego wpadła. 
- Za długo zejdzie, jeśli będziemy tak szli. 
- Uh.. Wybacz, jestem tylko człowiekiem i.. nie posługuje się shunpo, ani niczym takim – uśmiechnęła się kącikami ust, lecz bardziej z przyzwyczajenia niż szczęścia. Nastąpiła niezręczna cisza, a ona nie wiedziała jak z niej wybrnąć.
- Rozumiem. Nie marnujmy czasu – Ulquiorra odwrócił się i wziął rudowłosą na ręce. Było widać, że ją tym zaskoczył. Zalała się rumieńcem, lecz nim zdołała to ukryć, on zaczął biec. Szybko. Bardzo szybko. 
– Ja nazywam to sonido.
- Za szybko, za szybko! – Orihime ukryła twarz w dłoniach. Miała wrażenie, że jedzie na jakieś kolejce w wesołym miasteczku chociaż, że prędkość była zapewne nieporównywalna. Poczuła, że nieco zwolnił. 
– No tak. Zapomniałem, że odporność ludzi jest najniższa ze wszystkich żyjących istot.
Nie. Nie obraził jej tym. Poczuła lekki smutek, lecz nigdy by nie żałowała tego, że jest człowiekiem. Teraz też tak było.
- Uh, zapewne masz rację. – zaśmiała się i zerknęła w stronę 4 Espady. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie wiedziała o czym myślał, nie wiedziała co w tej chwili też czuł. Mogła jedynie stwierdzić wyraz jego twarzy. Oczy były nieco rozszerzone, niby to ze zdziwienia, ale skąd mogła wiedzieć jak on je okazywał? Poczuła jak chłodne dłonie zaciskają się mocniej na jej ramieniu i nodze. Przyśpieszył. Już nie mogła na niego patrzeć – oczy znów ukryła w dłoniach. Była zbyt blisko, ale z jakiegoś powodu nie odczuwała strachu. Zacisnęła powieki i niepewnie złapała w swoje piąstki biały płaszcz Ulquiorry. Przez ułamek sekundy na nią spojrzał, lecz do był jedyny sposób w jaki „skomentował” ten czyn.                                                                                                                                                                         


                                              * * *
  
Znaleźliśmy się w Hueco Mundo, w Las Noches. Espada sprowadził mnie do Sali tronowej, gdzie miałam spotkać się z Aizen’em. Było to ogromne miejsce, aż zapierało dech w piersiach! Wydawałoby się, że całe to miejsce jest z marmuru.


                                                         


Ulquiorra mnie minął, dołączając do grupki Arrancarów. Tak, to z pewnością oni walczyli z Ichigo i resztą. Podążyłam wzrokiem, ku wielkiemu murze. U samej góry znajdowało się coś w stylu tronu, a w nim siedział nie kto inny jak Aizen Sousuke. 
- Witaj w naszym zamku, Las Noches. - jego barwa głosu mąciła w głowie. Wręcz wierciła, budząc mieszane uczucia. Z pewnością udawał miłego, ale do czego jej potrzebował? Do czego potrzebował jej mocy? Chciała mu odpowiedzieć, ale nie potrafiła. Zupełnie jakby odjęło jej mowę.  
- Nazywasz się Inoue Orihime, mam rację? - nie dawał za wygraną. Jego nazbyt spokojny głos wypełniał całą salę. Musiałam mu teraz odpowiedzieć. Odliczyłam do pięciu, by upewnić się, że mój głos nie zadrży. Spoglądał na mnie z góry.
- Tak.
- Wybacz mój pośpiech Orihime, ale czy mogłabyś pokazać mi swoją moc? - w jednej sekundzie poczułam się słaba. Co się dzieję? Czuje jakby cała moja siła wypływała ze mnie. Widziałam to. Ulquiorra drgnął. Dłonie, które miał schowane za plecami, teraz były mocno zaciśnięte. Czy słowa jego Pana mogły go rozzłościć?
- Zdaję się, że nie wszyscy się cieszą z twojej obecności tutaj - wytężyłam swój wzrok. Aizen miał opartą głowę o podbródek. - mam rację, Luppi?Czarnowłosy, mały chłopak spuścił swój wzrok. Teraz z nienawiścią patrzył na wszystko dookoła, lecz nie na Aizena. Przeraziłam się, gdy to ja stałam się jego celem.
- Oczywiście. Cała walka była tylko dywersją żebyśmy mogli ja tu sprowadzić. Nie ma mowy żebym to zaakceptował! 
Nie wierzyłam własnym uszom. Jak.. jak to? Dlaczego? Dlaczego tak ryzykowali żebym to ja się tutaj znalazła? Do czego potrzebował mojej mocy?
- Wybacz. Nie spodziewałem się, że tak was poturbują. 
Luppi nie skomentował tego. Wiedziałam, że nie mógł. Bał się.
- Możemy zrobić tak - nachylił się nieco do przodu - Orihime. Zademonstruj nam, proszę, swoją moc i ulecz lewę ramię Grimmjowa. 
Czarnowłosy Espada się roześmiał. 
- Niemożliwe! To szaleństwo Aizen-sama! Grimmjow'a? Kapitam Tousen starł jego ramię w popiół!
Nieprawda. Grimmjow? To ten, który jest za mną, tak? Z pewnością. Nie ma ręki. Zrobiłam parę kroków w jego stronę. W przeciwieństwie do Ulquiorry jego uczucia były jasne. Czuł zmieszanie. Nie miał pojęcia do czego mogę użyć swojej mocy.
- Jak niby chcesz uleczyć coś, co nie istnieje?! Ona nie jest Bogiem!
Jeżeli tego nie zrobię to, czy.. Czy oni coś mi zrobią?  Cała klatka piersiowa tego Arancarra była pokryta bandażami. Starałam się nie patrzeć na jego twarz. Spuściłam wzrok nie słuchając, ani też nie zwracając uwagi na wrzaski Luppiego.
- Souten Kisshun. - Ayame i Shun’o rozprzestrzenili poświatę nad raną Arrancara. Przyłożyłam do niej dłonie.
- Ja.. Odpieram.  

- Hej! Czy ty mnie słuchasz, kobieto?! To małe przedstawienie nie uratuję ci życia, więc skończ to! Jeżeli nie przestaniesz, to cię zabiję! Ta moc to zwykła bujda! To nie możliwe by ktoś taki jak ty.. na..
W końcu zamilkł. Souten kisshun przywrócił dawne ramie niebieskowłosego, kawałek po kawałku. Oboje wpatrywali się w to jak na coś niemożliwego.
- Jak to? To wykracza poza granice każdej techniki leczniczej! Coś ty najlepszego zrobiła, kobieto?!
Jego głos drżał ze złości. Wiedziałam, że nic mi nie grozi. Potrzebowali mojej mocy, a ona beze mnie nie istnieje.
- Nie wiesz? - głos Aizen'a znów wypełnił cała salę - Ulquiorra postrzega to, jako cofanie czasu lub przywracanie materii.
- Tak. - odparł bez chwili namysłu mój porywacz.
- Niemożliwe! Niemożliwe, żeby człowiek posiadał taką moc. To poprostu niemożliwe!
- Dokładnie. Oba te wyjaśnienia są niewłaściwe. To jest fenomenalna umiejętność. Jej zdolności są ograniczone, lecz pozwalają cofnąć czas, bądź odwrócić to, co się stało danemu przedmiotowi. Może przywrócic danemu obiektowi jego pierwotny kształt. Jej moc jest o wiele lepsza od cofania czasu, czy przywracania materii. W rezultacie może przeciwstawić się woli Boga. Jej umiejętności mogą konkurować z mocą Boską.
Ulquiorra pierwszy raz, odkąd tu przyszliśmy, odwrócił twarz i spojrzał na mnie. Ja nigdy nie postrzegałam w ten sposób Shun Shun Rikka. Sądzę, że to zbyt wysokie pochlebstwa dla mojej mocy, ale czy to było rozumowanie Aizena.. Czy też Ulquiorry? Jego twarz znów nic nie chciała mi zdradzić.
- Hej, kobieto - odwróciłam się i ujrzałam Grimmjowa zwróconego do mnie plecami. Wskazał mi na nie kciukiem - ulecz jeszcze to.
W okolicy jego dziury Hollowa, która przechodziła przez jego brzuch, była blizna. Zrobiłam tak jak kazał, a jej miejsce zajęła liczba 6. Szósty Espada? Skoro jest Luppi i Grimmjow odzyskał swój numer, czy może być dwóch członków Espady z numerem 6?

-Co ty sobie wyobrażasz, Grimmjow? 
W jednej sekundzie, ledwo zdążyłam to zobaczyć, Grimmjow z szerokim uśmiechem na twarzy przebił, dopiero co zwróconą ręką, ciało - teraz byłego Espady. Posadzkę pokryła masa krwi. Dało się słyszeć zduszony głos.
- Grimmjow.. Ty..draniu.. - Czarnowłosy wisiał na jego ręcę. Z ust ciekła mu krew. Nie mogłam na to patrzeć, ale też byłam tak przerażona, że na marne chciałam wykonać jakiś ruch. Niebieskowłosy uniósł drugą rękę się roześmiał.
- Ta, masz rację. Żegnaj, były numerze 6. - na jego dłoni pojawiło się czerwone światło. Przypominało cero menosów. Co on zamierza..
Równie szybko, jak i niezauważalnie dla moich ludzkich oczu, tuż przy mnie zjawił się Ulquiorra, zasłaniając cały ten widok. Znów był tak niebezpiecznie blisko. Powoli uniosłam głowę by na niego spojrzeć, lecz milczał, a powieki miał przymknięte. Chwilę potem poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Zupełnie tak, jakby nie chciał żebym zobaczyła całe te zdarzenie.. ale pozostał mi jeszcze słuch. Czerwona fala przeszła przez całą salę, więc to mogłam ujrzeć.
Ciszę rozerwał szaleńczy śmiech Espady.
- Powróciła! Moja moc powróciła! Jestem szósty! Szósty członek Espady, Grimmjow Jaegerjaquez!
Bałam się. Dłoń na moim ramieniu zacisnęła się mocniej. Ulquiorra coś szepnął, ale jedyne co udało mi się usłyszeć przez ten śmiech było słowo "destrukcja".